Loch, Romejko, Wiatrowski. Oni zwyciężyli. Dotarli zwycięsko do mety. Spoglądając okiem na tabelę dywizji rezultaty tej kolejki zmagań wydawać się mogą mało zaskakujące, w przeciwieństwie do czwartego podsumowania ligowego, które zaczyna się jak u Hitchcocka i podaję zwycięzców, nie na mecie, gdzie już przecież dotarli, ale na starcie…
Niedzielny poranek przy ulicy Golfowej w Przytoku powitali zawodnicy dywizji męskiej – Piotrek Loch oraz Jacek Wójtowicz. Ten drugi zdecydowanie miał ochotę na pokazanie pazura liderowi rankingu, zwłaszcza że gracze rozgrywali już pomiędzy sobą spotkanie. Wtedy górą był lider rankingu – Piotrek. Nowe taktyki przygotowane na treningu oraz poprawienie serwisów mogły pozwolić Jackowi na myśli o zwycięstwie. Piotr nie dał sę zastraszyć Jackowi który już na początku rozgrzewki dawał wyraz swoich emocji względem oponenta: „Oj, ty dziadzie!!”
Mecz mógł się podobać. Liczne pogonie za piłką, efektowne zagrywki oraz mnogość skrócików, takich kąśliwych, tuż za siatkę, cieszyła oko zgromadzonego fana. Gracze zapewnili sobie wiele minut porządnego grania. Widać ostre treningi zaczynają przynosić rezultaty.
„Ale jest spina. To nie to samo co trening” komentował w przerwie spotkania Jacek.
Wynik 6:3, 6:3 po 50 minutach gry zakończył marzenia Jacka o dużych punktach w tabeli, jednak należy docenić obu graczy za determinację oraz zawziętość w każdym gemie. Chęć do gry była tak wielka, że pozostałe 10 minut gracze postanowili poświęcić na swobodne odbijanie piłki.
„Heh, ty patrz jak z Jacka zeszło ciśnienie” zauważał Piotr. Kto wie jak zakończyłoby się spotkanie gdyby Jaca szybciej zluzował?
Popołudnie przyniosło maraton. Jednak nie był to bieg na 42 km, choć mniej więcej tyle mógł nastukać Tomasz Wiatrowski tego niedzielnego wieczora. Trzy godziny gry pod rząd zmęczyłyby nie jednego gracza. Jednak nie Wiatra. On, po zeszłotygodniowej inauguracji z Piotrkiem Lochem, chciał więcej. Poczuł smak zwycięstwa.
Pierwszy pojedynek z Krzysztofem Romejko oznaczony został jako „spotkanie na szczycie”. Gracze, których nikomu nie trzeba przedstawiać toteż przejdę od razu do meritum.
Pierwszy punkt, serwuje Krzysztof. Tomasz słyszał legendy o tych serwach. Stoi daleko. Prawie hala mu za mała. Krzysztof rzuca piłkę, ugina nogi. Tomka zalewa pot. Siatka. Druga próba. Tomek niepewnie przystępuje z nogi na nogę. Siatka. Podwójny błąd serwisowy. Tego nie spodziewał się nikt.
I to rozpoczęło morderczy pościg Tomka za zwycięstwem. Przełamanie na dzień dobry? To mogło się podobać. Ilość ataków do siatki, mnogość slajsów oraz dokładnie wymierzonych ataków sprawiła, że Krzysiek mógł martwić się o swój stan punktowy.
„Muszę się rozbudzić. Tak być nie może…” nerwowo planował Krzysiek.
Pomimo przełamania Tomka mecz przebiegał pod jego dyktando. Krzysiek dwoił się i troił żeby nie przegrać pierwszego seta. Długie wymiany, próby atakowania przy siatce oraz słynne już w Przytoku serwisy nie pomagały. A te stawały się coraz lepsze i lepsze. Dlaczego? Otóż Tomek lekko pomógł w tym swojemu oponentowi. Za każdym razem gdy Krzysztof znajdował się przy siatce Tomasz pokazywał co potrafi najlepiej – lobować. Chryste Panie z jaką skutecznością omijał on górą przeciwnika w tym spotkaniu. Krzysztof mógł jedynie zrezygnowanie gratulować kolejnej piłki pod linie końcową. Natomiast każda próba smecza, choć nie zawsze skuteczna, rozgrzewała coraz mocniejszy serwis Krzyśka.
Po 40 minutach tablica wyników pokazywała 7:5 dla Krzyśka. Następny rywal Tomka – Maciek Opala – już znajdował się na sali starając się podpatrzeć taktykę kolegi.
Drugi set zakończył się wynikiem 6:3 dla Krzysztofa. Nie pomagały wszelkie możliwe próby atakowania przez Tomka. Krzysiek, pomimo męczącego weekendu który dane mu było przeżyć, podniósł się z kolan. Jednak zobaczył, że ligowe boje nie są niczym łatwym. Tutaj każdy jest w stanie urwać gema, seta, albo nawet i cały punkt w tabeli.
„Ten mecz trzeba było po prostu wygrać” zauważył jak zwykle celnie Krzysiek.
Tomek jednak mógł być zadowolony ze swojej gry. Dobre widowisko oraz niejedna kropla potu na czole Krzyśka udowodniły, że ten zawodnik jest w stanie walczyć z każdym o wszystko.
Kolejny mecz, kolejne zmagania dywizji męskiej. Nasz kort ponownie gościł Tomasza, który po drugiej stronie siatki obserwował swojego kolegę Maćka Opalę. Jak sam o sobie mówi „Jestem z Raculi”.
Obu graczy połączył jeden fakt. Wychodząc na mecz zgodnie stwierdzali, że
„Ja swojej taktyki oraz stylu nie zmieniam. Gram to co grałem” .
Tomek – nie zmieniając taktyki po poprzednim meczu, Maciek po treningu z pewnym trenerem.
„Wszystko mi do góry nogami wywrócił. Ale nic z tego. Ja nic nie zmieniam” zauważył nadwyraz głośno Maciek.
Niejednokrotnie grający mecze zawodnik z Raculi od razu przeszedł do ataku. Jego agresywna sylwetka podczas gry potrafiła wzbudzić lęk w niejednym rywalu, jednak czy na Tomka to wystarczy? Mocno rotowane piłki, dynamiczne próby wejścia w kort oraz kąśliwe zagrania tuż za siatkę pewnie przynosiłyby punkty gdyby Tomek nie skakał już po korcie trzecią godzinę! Nabuzowany energią, pełen taktyki oraz zmotywowany poprzednim meczem Tomek odpierał wszelkie próby ataku Maćka. Ten natomiast starał się ugryźć rywala każdym możliwym sposobem. A nieudane zagrania kwitował głośnym krzykiem.
Pierwszy set zakończył się wynikiem 6:2 dla Tomka, jednak nie oznacza to, że mecz ubogi był w widowiskowe akcje. Te same loby, slajsy oraz mocne serwisy potrafiły przykuć uwagę nawet najbardziej rozgadanych fanów na trybunach!
„O, już set? Cały set przegadaliśmy!” zauważył Krzysiek podczas rozmowy z trenerem, który akurat kręcił się obok.
A w drugim secie było 6:4. Co to oznacza? No że walki było więcej. Albo Tomasz się zmęczył. Albo Maciek jednak coś zmienił w swojej grze…..jak było naprawdę? Tego się nie dowiemy. A już na pewno nie z tego podsumowania, bo ono się już kończy. Tak jak i moja wena na dziś. Nie ma co na siłę cisnąć dalej…..tabele i inne bajery poniżej.
A za tydzień? Kilka nowych twarzy, pare nowych par. I mnóstwo zabawy. I już bez tego kręcącego się trenera…wyjeżdża.
~oskar